Strona główna Wydarzenia Bądźmy zdrową rodziną! – Jacek Santorski dla „Estetyka i Chirurgia”

Bądźmy zdrową rodziną! – Jacek Santorski dla „Estetyka i Chirurgia”

Jacek Santorski w rozmowie z Andrzejem Grossem o izolacji, kwarantannie i tym, w jaki sposób sobie z nimi poradzić.

Andrzej Gross: W takiej sytuacji jak teraz, jesteśmy po raz pierwszy w życiu. Niby życie toczy się normalnie, ale jednak zaczynamy pracować zdalnie, zaleca się nam pozostanie w domach, a na zakupy chodzimy z rękawiczkami i płynem antybakteryjnym…

Jacek Santorski: Pandemii w Polsce w XX i XXI wieku nigdy nie było. Ja żyję 69 lat, od 45 pracuję i nigdy nie miałem do czynienia z tego rodzaju odosobnieniem. Mamy do czynienia z sytuacją która nie przypomina znanych nam form izolacji, np. więzienia. Lepszym porównaniem będzie odosobnienie załogi statku dalekomorskiego lub kosmicznego, albo izolacji w ramach jakiejś wyprawy badawczej.

AG: Nasza sytuacja wydaje się jednak trudniejsza. Załogi nie mają magicznych drzwi, które mogą otworzyć, aby wrócić do „normalnego” świata. A my mamy drzwi realne – do świata który znamy możemy wyjść w każdej chwili.

JS: Oczywiście. I dlatego nie mamy na to gotowej recepty, i szybko nie będziemy jej mieli. Musimy nauczyć się postępowania w takim przypadku jak ten, w którym właśnie się znaleźliśmy. Nie jest to jednak aż tak trudne, jak się wydaje, ponieważ nie są przed nami roztaczane żadne atrakcje związane z wyjściem z domu, a wręcz przeciwnie: mamy ograniczony handel, brak imprez, zamknięte restauracje. Siedzimy w domach mając ku temu powód: nie chcemy się zarazić. Ten powód jest wsparty rekomendacją ekspertów – lekarzy albo wręcz regulowany zakazem, czy nakazem. Dlatego nie przepsychologizowałbym tej kwestii. Jest inna – ważniejsza: psychologia wspólnoty, rodziny z którą jesteśmy w domu. Bo tu dopiero może być raj albo piekło.

AG: Gdy relacje rodzinne nie istnieją albo są mocno pogmatwane, a trzeba ze sobą spędzić sporo czasu…

JS: Wtedy jest piekło. Lew Tołstoj w „Annie Kareninie” napisał coś, co często cytują terapeuci: „Wszystkie rodziny są szczęśliwe w podobny sposób, ale każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój unikalny sposób”. I tu nie ma żadnej ogólnej rady, której mógłbym takim nieszczęśliwym rodzinom udzielić. Dla nich ten czas będzie piekłem, bo zostanie spędzony na mijaniu się na kilkunastu czy kilkudziesięciu metrach albo zaczną się przymuszone rozmowy o niewyjaśnionych sprawach. I tu pojawia się pytanie: czy jest jeszcze jakaś droga porozumienia? Czy ta druga osoba to wciąż osoba bliska? Czy ktoś bliższy nie znajduje się już w zupełnie innym miejscu? Jeśli odpowiedź na pierwsze dwa pytania brzmi „tak”, to jeszcze jest dla was szansa. Jest okres przedświąteczny, zróbcie razem porządki, remanenty – w szafie, garażu, na strychu, gdziekolwiek. Ale razem. Może w domu trzeba zrobić jakiś mały remont i nie trzeba przy tym jechać do marketu budowlanego? Może trzeba pomóc innym, np. starszym członkom rodziny? Z czasem, z tą satysfakcją, że udało wam się coś razem zrobić, pewnie usiądziecie i zaczniecie sobie wyjaśniać także te odkładane, trudne sprawy. Może się udać. Ale może być i tak, że jedna strona jest bardzo emocjonalna, a druga – intelektualna. I skończy się na wzajemnych oskarżeniach o bezduszność albo histerię. I w takim przypadku – powiem szczerze – nie wiem, co na to poradzić.

AG: Ale jeśli rodzina tego typu problemów nie ma…

JS: To teoretycznie będzie raj. Rodzina ucieszy się, że może spędzić ze sobą więcej czasu, że work-life-balance stał się faktem, a nie tematem konferencji PR-owców. Ale ten raj też musi mieć swój grid, siatkę, która zapobiegnie wprowadzeniu do naszego życia chaosu. Jest pewna wskazówka brytyjskich konsultantów, którzy w odniesieniu do pracy zdalnej mówią: „Nie pracuj w szlafroku o dowolnej porze”. Ja przyznam, że moim ulubionym miejscem pracy (a pracuję zdalnie już wiele lat) jest moja kuchnia. To jest miejsce, które wybrałem, które mi pasuje – i tak trzeba zrobić, nie pracować gdziekolwiek bądź. Oczywiście, zdarza mi się usiąść w tej kuchni w dresie, rano, zanim jeszcze pobiegam i wezmę prysznic, bo przyszła mi do głowy jakaś myśl, którą muszę zapisać, ale naprawdę czuję że pracuję wtedy, gdy już skończę śniadanie, bieganie, gdy przebiorę się w strój „do pracy”. Chodzi o to, żeby w naszym raju znaleźć swoje ścieżki, wyodrębnić swoje rytuały, określić swoje miejsca. To wcale nie musi być łatwe, bo w tej kuchni przy laptopie może mi się wdrapać na kolana córeczka, synek, czy żona ucieszona że rano jestem w domu, a nie w pracy. Trzeba nauczyć się zarządzać sobą, swoim czasem, stworzyć sobie strukturę (siatkę) dnia, nie zmieniać przyzwyczajeń. Tu można zastosować też ważne wskazanie wywodzące się ze wskazówek dla osób czasowo bezrobotnych: jeśli wstawałeś o 6:50 – wstawaj dalej o 6:50, jeśli jadłeś śniadanie o 7:15 – rób to dalej i tak przez cały dzień. Nasz mózg jest głupi – nie wie, czy wykonujemy te czynności dlatego, że nic się w naszym życiu nie zmieniło, czy dlatego, że chcemy go trochę oszukać.

AG: Nie wszystko jednak będzie takie samo, bo wyjść z domu możemy tylko w ograniczony sposób, czas spędzać będziemy wśród jedynie najbliższej rodziny. Można powiedzieć, że to będzie raj dla introwertyka, ale ekstrawertyk będzie czuł się uwięziony.

JS: A, dokładniej mówiąc, doświadczy pewnego rodzaju deprywacji sensorycznej i emocjonalnej. Oczywiście. I powtórzę tu, że nie mamy z takim rodzajem izolacji żadnego doświadczenia. Ale nasz niedobór na poziomie białka, czyli brak fizycznego kontaktu, możemy skompensować połączeniem na poziomie krzemu – nauczyć się korzystać z telefonu, komunikatorów, Internetu, który nagle może przestać być dla nas wyłącznie źródłem wiedzy i rozrywki, a stać się łącznikiem z drugim człowiekiem. Przez Internet możemy dzielić się doświadczeniami, znaleźć ludzi, którzy doświadczają podobnego poziomu samotności, dowiedzieć się jak przetrwać tę izolację. Wiem od kolegów-terapeutów, że np. romanse w sieci bywają mocniejsze niż te w realnym świecie. Połączenie słowa, obrazu, dźwięku i wyobraźni może działać na ludzi znacznie mocniej niż zapach, dotyk i widok realny. Nie namawiam oczywiście nikogo do romansowania w sieci, ale w sytuacji izolacji krzemowe więzi z pewnością zaspokoją nam potrzebę spędzania czasu z ludźmi – może ten kontakt nie jest realny w naturze, ale na poziomie neurohormonów – jak najbardziej (nasze emocje są prawdziwe).

AG: Nauczymy się więc teraz żyć inaczej, niż do tej pory?

JS: Tak i nie. Nauczymy się kompensować swoje potrzeby, ale – co jest oczywiste – kiedy zagrożenie minie, wybierzemy zawsze kontakt fizyczny. A w czasie tej dobrowolnej kwarantanny nasze kontakty w zdrowych rodzinach mają szansę się pogłębić, bo będziemy mieć czas na to, na co do tej pory go brakowało: możemy czytać książki i rozmawiać o nich, mnóstwo rzeczy wykonywać razem, a nie – jak do tej pory – osobno. Jeśli zdalnie pracujemy w domu, to i tak zyskujemy czas dla rodziny. Możemy też zyskać niejako „sprawdzając”, czy nasze relacje są prawidłowe – nasze domy, mieszkania, właściwie staną się zupełnie naturalnie swoistymi laboratoriami obserwacyjnymi.

AG: A jakie są te „prawidłowe” relacje?

JS: Z badań nad najzdrowszymi w sensie psychologicznym rodzinami, na podstawie których napisałem kiedyś książkę „Miłość i praca” wynikało, że te najzdrowsze rodziny mają pięć cech. Pierwszą z nich jest wysoki poziom czułości i życzliwości. I – uwaga! – ta czułość i życzliwość nie zamyka się w czterech ścianach domu, ale promieniuje na innych: taka rodzina wracając dziś ze sklepu na pewno nie zapomni o tym, żeby staruszce z pierwszego piętra zostawić pod drzwiami kilka chrupiących bułeczek, żeby nie musiała sama wychodzić do sklepu. Drugą cechą takich rodzin jest poszanowanie wzajemnej autonomii – umiemy sobie w zdrowych rodzinach stawiać granice: to jest twój kąt – a to mój, to twój czas – to mój, robimy coś razem, ale nie ograniczamy się jeśli inne rzeczy robimy oddzielnie, niczego sobie nie zarzucamy, ale umiemy ze sobą rozmawiać także o naszych odczuciach i oczekiwaniach. W rodzinach niezdrowych zamiast tej cechy mamy nadmierną izolację albo nadmierne uzależnienie, kontrolę, oczekiwania. Trzecia cecha zdrowej rodziny, to umiejętność podejmowania decyzji – zwykle oparta na wewnętrznych konsultacjach rodziny, ale scentralizowana: w jednych sprawach ostateczną decyzję podejmuje żona, w innych mąż, jeszcze w innych babcia, a w innych dziecko. Czwarta cecha, to otwarta komunikacja, w której komunikacja pozytywna przeważa nad negatywną, ale jest miejsce, żeby wyraźnie wyartykułować, co nas boli albo co się nam nie podoba i dlaczego. Wreszcie piąta cecha: wspólne zasady i rytuały. Rytuałem może być machanie sobie przez okno – gdy ja wychodzę z domu, żona zawsze wychodzi do okna i do mnie macha, ja robię to samo, to samo robią nasze dzieci i nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której mogłoby być inaczej. W badaniach o których mówiłem badacze często nie rozumieli, co mówią do siebie mąż i żona, bo wytworzyli swój własny, zrozumiały tylko dla siebie język, czy system komunikacji – to też jest to, co nas mocno łączy. I zasady: może religijne, może etyczne, może wynikające z tradycji, ale wspólne. Wykorzystajmy ten czas, który teraz spędzamy razem w domach na to, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteśmy zdrową rodziną, czy może którąś z tych cech zdrowej rodziny możemy teraz w sobie wykształcić albo umocnić. I postarajmy się to zrobić.

rozmawiał: Andrzej Gross

fot. z archiwum Jacka Santorskiego
fot. z archiwum Jacka Santorskiego

Jacek Santorski – były psychoterapeuta, od 10 lat prowadzi Akademię Psychologii Przywództwa – studium podyplomowe w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej w którym biorą też udział lekarze prowadzący prywatne kliniki i gabinety.